Zobaczyć swoją ukochaną książkę na ekranie – to marzenie wielu czytelników i czytelniczek, ale także autorek czy autorów. Wiadomo, że o sukcesie filmu zazwyczaj świadczy sprawna reżyseria, dobrze napisany scenariusz czy wybitna gra aktorska. Jak się okazuje, wiele może zależeć także od tłumaczenia.

Niemal każda ekranizacja znanej książki, czy to klasyki literatury, czy powieści bardziej współczesnej, która zdążyła sobie zyskać wielką popularność – wzbudza wielką sensację. Użytkownicy rozmaitych portali internetowych urządzają w komentarzach prywatne castingi, obsadzając rozmaitych aktorów w wyobrażonych rolach, dzielą się radością, ekscytacją, ale też obawami. A zwykle jest czego się obawiać. Ekranizacja czy też bardziej luźna adaptacja, film jedynie „na motywach” – to zawsze swego rodzaju interpretacja, która nie musi pokrywać się z wyobrażeniami czytelniczek i czytelników, ale nawet autorek czy autorów. W procesie tworzenia filmu fabułę pierwowzoru zwykle trzeba okroić tak, by cała historia zmieściła się w określonym czasie, jedne wątki się eksponuje, inne marginalizuje bądź pomija. Niekiedy bieg opowieści się zupełnie zmienia. Niektóre postaci nie zostają ujęte w scenariuszu. Z kolei te, które zachowano na ekranie mogą się różnić od swoich książkowych odpowiedników (zamiast blondynki brunetka, dziecko o wiele starsze niż to książkowe, nierzadko kontrowersje wzbudza też kolor skóry filmowych bohaterów). Ba, zdarza się, że adaptacja ma niewiele wspólnego z pierwowzorem (jak to było na przykład w przypadku Duchów w Wenecji, filmu, który nawet trudno nazwać adaptacją Wigilii Wszystkich Świętych Agathy Christie). Nawet ekranizacje powszechnie uznane za arcydzieła, mogą wzbudzać zastrzeżenia (serii filmów o Harrym Potterze wytykano pominięcia niektórych wątków – szumnie zapowiadany serial ma być bardziej wierny). Z kolei niektóre ekranizacje zyskały status kultowych, nierzadko deklasując pierwowzory (tak się stało z Psychozą Alfreda Hitchcocka zrealizowaną na podstawie powieści Roberta Blocha, a Lśnienie Stanleya Kubricka jest dziś wyżej cenione niż powieść Stephena Kinga o tym samym tytule). A czy wpływ na sukces filmu może mieć tłumacz? Jak najbardziej!

Co ważne, przy adaptacji filmowej utworów obcojęzycznych należy uzyskać zgodę nie tylko od autora, ale także autora tłumaczenia na język polski. Może się zdarzyć, że prawa autorskie do oryginalnego tekstu wygasły, ale jeśli adaptacja opiera się na polskim tłumaczeniu, konieczne jest sprawdzenie, czy wygasły również prawa do tłumaczenia (wygasają dopiero 70 lat po śmierci tłumacza). Przy realizacji adaptacji filmowych książek obcojęzycznych powstaje kilka kolejnych utworów, które pozostają ze sobą w ścisłej zależności. Obok pierwotnego utworu literackiego, trzeba tu wyliczyć też tłumaczenie na język polski oraz filmowy scenariusz adaptowany, który powstaje zarówno na podstawie pierwowzoru, jak i jego tłumaczenia – stąd również konieczna zgoda tłumacza.

Oczywiście, czym innym jest tłumaczenie książki, a czym innym tłumaczenie scenariusza filmu na jej podstawie. Tłumacze literaccy muszą nie tylko przełożyć tekst z jednego języka na drugi (na przykład z chińskiego na polski, z niemieckiego na albański czy ze szwedzkiego na czeski), ale jeszcze nadać mu wymiar głęboko artystyczny zgodnie z duchem oryginału. Chodzi o to, aby wczuć się w styl autora, wyłapać konteksty, odniesienia i niuanse, niekiedy wzbogacić tekst o przypisy, które wyjaśnią niektóre kwestie czytelnikom. Mówi się, że tłumacz książki staje się jej współautorem – nic dziwnego, że pracę tłumaczy literackich coraz częściej się docenia, na przykład nowymi nagrodami za przekład konkretnego dzieła bądź cały dotychczasowy dorobek translatorski.

Tłumaczenie scenariuszy to podobnie odpowiedzialna praca, nawet jeśli tekst źródłowy ma nieco inny charakter. Wymaga wnikliwej analizy środowiska, które dotyczy tłumaczenie. Inaczej, tłumaczenie scenariusza odbywa się w określonym kontekście. Tłumacz musi poznać nie tylko tekst, ale także realia, w których rozgrywa się opowiedziana w filmie historia. Ludzie wypowiadają się rozmaicie w zależności od epoki, pochodzenia, wykształcenia, a także środowiska, w jakim się obracają. Stąd niektórzy bohaterowie mówią językiem literackim, a inni będą posługiwać się slangiem. Ten język należy dostosować do każdej postaci. Inaczej będzie się wyrażać drobny rzezimieszek, inaczej profesor na uczelni, inaczej staruszka, a inaczej dziecko. Tłumacz musi mieć to na uwadze. Jeśli tekst scenariusza jest oparty na konkretnym tłumaczeniu książki, trzeba dialogi z oryginału dopasować do filmowych kwestii.

Tłumacz odgrywa również ważną rolę przy tłumaczeniach audiowizualnych, w tym tłumaczeniach napisów do filmu, tłumaczenia podkładu lektorskiego (tzw. voice-over) czy przy realizacji dubbingu. Takie tłumaczenie zwykle jest swego rodzaju kompromisem między oryginałem a interpretacją tekstu źródłowego.

W przypadku tłumaczenia napisów tłumacz musi się trzymać określonych standardów. Co więcej, ze względu na ograniczenia techniczne napisów musi się wykazać zdolnością sprawnej kondensacji treści – aby widz zrozumiał generalny przekaz i nadążył z czytaniem, a jednocześnie mógł śledzić obraz. Przy dosłownie tłumaczonych wypowiedziach byłoby to mocno utrudnione, dlatego w takim tłumaczeniu wiele „przepada”, ale zostaje to, co najważniejsze, aby całość wciąż była zrozumiała. Odpowiednie tłumaczenie napisów jest bardzo ważne – zwłaszcza w czasach niesłabnącej popularności platform streamingowych. W kinie również najczęściej można obejrzeć filmy z napisami.

Voice-over (z języka angielskiego: szeptanka) polega na tym, że lektor odczytuje tłumaczenie z gotowego skryptu, a jego dominujący głos nakłada się na kwestie aktorów. Obecnie technika voice-over utrzymuje się tylko w niektórych krajach, w tym w Polsce. Filmy z lektorem mogą też oglądać widzowie rosyjscy, estońscy, litewscy, łotewscy czy bułgarscy. W Polsce jeden lektor bądź lektorka czyta wszystkie kwestie. W innych krajach może się zdarzyć, że lektor czyta role męskie, a lektorka żeńskie. Zdarza się, że i role zostają rozdzielone między kilku lektorów.

Dubbing to najbardziej skomplikowana i wymagająca finansowo technika. Głosy aktorów dubbingowych muszą być odpowiednio dobrane do postaci (zwykle na jedną postać przypada jeden głos), a kwestie tak przystosowane, żeby nakładały się dokładnie na czas wygłaszania oryginalnej kwestii przez daną postać. Co więcej widz nie powinien odnieść wrażenia, że usta bohaterów otwierają się tak, jakby ci wymawiali zupełnie inne głoski bądź liczba sylab się nie zgadza. Dobry dubbing (zwłaszcza w filmach animowanych) może znacząco podwyższyć jakość filmu. Bywa bardzo ceniony przez dzisiejszych widzów – zwłaszcza gdy głosy podkładają znani aktorzy.

Największym wyzwaniem w tłumaczeniach filmów pozostaje lokalizacja tłumaczeń filmowych, czyli dostosowania filmu (nie tylko pod względem językowym) do odbiorcy docelowego. Inaczej mówiąc, film pochodzi z konkretnej kultury, a tłumacz musi przystosować go do innej kultury przy pomocy rozmaitych technik adaptacyjnych. Tutaj można obrać trzy strategie: ingerencję w oryginał i zastąpienie elementu pierwotnego odpowiednim substytutem; pozostawienie elementów kulturowych z oryginału w dosłownym kształcie bądź neutralizację elementów kulturowych.

Najwięcej nakładu pracy wymaga dostosowanie tłumaczenia do odbiorcy docelowego, jednak efekty mogą być fantastyczne. To się dzieje na poziomie językowym (na przykład gry językowe czy żarty z oryginału nie zawsze da się przystosować do języka docelowego – i wtedy trzeba wymyślić sensowny ekwiwalent), ale też w dużo szerszym kontekście kulturowym. Stąd w bajkach wyprodukowanych przez zagraniczne wytwórnie możemy niekiedy usłyszeć znane polskie piosenki, hasła reklamowe, tzw. skrzydlate słowa czy nawet aluzje polityczne. Ciekawostka: w sieci można odnaleźć różne wersje słynnej sceny w urzędzie z filmu Zwierzogród. W dwóch wersjach – kinowej i telewizyjnej – lis opowiada leniwcowi dwa różne kawały, w tym jeden oparty na grze językowej.

W przypadku filmu będącego ekranizacją książki te zmiany mogą przybrać bardziej dalekosiężny charakter. Przykładowo dla polskiego czytelnika mieszkańcy Stumilowego Lasu noszą określone imiona, nie zawsze takie jak w oryginale. Oryginalny Rabbit to oczywiście Królik, a Owl to znana polskiemu czytelnikowi Sowa Przemądrzała. Nie każdy jednak wie, że swojski Kłapouszek w oryginale nazywa się Eeyore, a Mama Kangurzyca i Maleństwo to Kanga i Roo (połączenie ich imion tworzy angielskie słowo kangaroo czyli kangur. To ma podkreślić wyjątkową więź panującą między matką a dzieckiem. Na marginesie: w cenionym tłumaczeniu Ireny Tuwim ta gra językowa się zgubiła, a Monika Adamczyk-Garbowska zaproponowała całkiem niezłą alternatywę, zbliżoną do oryginału: Kangę i Gurka). Nie sposób też nie wspomnieć w tym miejscu o tytułowym bohaterze – Kubuś Puchatek to przecież Winnie the Pooh. Podobnie rzecz ma się z filmami będącymi ekranizacjami książek o perypetiach Ani z Zielonego Wzgórza. Rozalia Bernsteinowa, pierwsza tłumaczka powieści Lucy Maud Montgomery, zmieniła imiona niektórym bohaterom – i tak na przykład Rachel Lynde stała się Małgorzatą Linde (nie Rachelą), a Davy Kent – Tadziem. Przyjęła się też nazwa Zielone Wzgórze. W polskich wersjach językowych ekranizacji pani Lynde jest Małgorzatą, Green Gables Zielonym Wzgórzem, a Ania nie znosi zdrobnienia Andzia (w oryginale woli swoją wersję imienia z niemym e na końcu – Anne, a nie Ann).

Gdy oglądamy filmy (także te będące ekranizacjami książek), zwykle rzadko myślimy o tłumaczeniach, a przecież tłumacz adaptujący film dla odbiorów z innych krajów jest obarczony wielką odpowiedzialnością. Akademia Filmowa nie przyznaje jeszcze Oscarów za tłumaczenia filmowe (co najwyżej za najlepszy scenariusz adaptowany). Taką nagrodą dla tłumacza może okazać się na przykład – zamierzony – śmiech widowni, gdy nawiązania, żart czy pomysłowa gra językowa zostaną właściwie odczytane podczas seansu. Cięcie!